Maj się wypełnił, ciężki od wiekopomnych wydarzeń, ale nie o tym. W każdym razie przy okazji tych wydarzeń przetoczyła się przez nas fala licznej rodziny i przyjaciół aaaaalleluja :). Na szczęście dopisała pogoda i potencjał tarasu mógł być wykorzystany choć nieco. A na tarasie cuda, dziwy. Lawenda kwitnie (to znaczy ta od Basi, bo pozostałe dopiero pączkują).
Wiciokrzew kwitnie.
I się pnie.
Dzwonki kwitną.
Truskawki dojrzewają.
Będzie ich pewnie do policzenia na placach, ale co tam. Za to mamy i inne plony, moja satysfakcja, cud natury, to naprawdę działa: z nasion (!) naprawdę wyrastają rzodkiewki!
I szpinak! Własny szpinak na obiad!.
Za jakiś czas przestanę się dziwować, ale to mój debiut nasienny, stąd podjarka.
To banał, banialuka, ale fakt. Kontakt z naturą nie do przecenienia. Patrzeć jak rosną, owocują, pną się, wąchać jak pachną, podlewać, wdychać…
Do tego wszystkiego słonko tak cudnie przygrzało, że pluszczymy się w baseniku.
A żeby tak podzielić się tą radością, zaprosiliśmy spontanicznie sąsiadów do wspólnego popluszczenia.
A! A z głośników sączy nam się
Na cześć młodości!…