Zaczął się on. Sezon grzewczy. Nie jest to mój ulubiony element codzienności, ale nie takie rzeczy się znosiło. Nie znam się na tych sprawach, ale mam takie przeczucie, że rośliny w domu pomagają przetrwać. U nas tych roślin trochę sterczy, zaczęły się od pewnego czasu nieco rozpełzać. Postanowiłam to wykorzystać dla celów oczyszczającopowietrzedekoracyjnych.
U nas od września zmiany – nowy człowiek w szkole (Hanka znaczy), u niej w pokoiku więc pewne ruchy się odbyły, zapewne rozwinę jeszcze ten wątek. Tymczasem, wracając do roślinek, wyeksportowałam do niej pod sufit (dziewczyna ma najwyższy sufit z nas wszystkich, trzeba to wykorzystać) dwie roślinki. W tym celu, wygrzebawszy rozmaite resztki włóczek, zmajstrowałam jej koszyczki na doniczki.
Jeden w warkoczem (nie mogłam się powstrzymać), drugi w paski (nie mogłam się powstrzymać) do pary z malowaną bambusową parasolką, którą dziadek przywiózł z Rangunu (?). Pamiętam jego rozważania, jak to Birma powinna być Burma. A teraz jest Mjanma.
Przy okazji dorzucę jeszcze jedną osłonkę na doniczkę, która wszakże nie jest u nas, trafiła w inne godne ręce. Zrobiłam ją z pociętych t-shirtów (podobnie jak TU). Wyszło bombastycznie (uważam).
Może damy radę z tym sezonem?