Onegdaj pisałam o półce w kuchni – trzymetrowej, na całą ścianę. To było jesienią. A w przededniu wiosny zawisła druga – i ostatnia.
Kompozycja będzie z pewnością ewoluować, tymczasem słoiki, puszki… duużo się zmieści.
Jeśli mowa o puszkach: uważam je za świetny patent na przechowywanie. Są trwałe, łatwe do czyszczenia i estetyczne. Przy czym dokonałam odkrycia wiekopomnego na własny użytek, że lepiej (i nierzadko – taniej) kupić puszkę pełną zamiast pustej. Oczywiście ważne to co w środku, ale jeśli dobra herbata albo smakowite ciasteczka to już w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać.
O ile w słoikach widać zawartość (co może być zaletą) o tyle w puszkach nie, co również bywa zaletą, jeśli nie chcemy chwalić się zawartością. Dajmy na to przed dziecięcym (i własnym) łakomstwem schować smakołyki!
Półka to jeszcze nie wszystko. Tym razem Maciek nie okazał bohaterstwa przy transporcie (druga deska przyjechała samochodem), więc wykazał się inaczej. Zamontował oświetlenie, tak elegancko, że Tadzio dziś po powrocie do domu chodził i patrzył i się wściekał: ale jak wyście to zrobili, że nie ma tego kabla?!?
Tym sposobem trochę bonusowo mam oświetlenie drugiego blatu, chociaż nie było takie potrzebne. W ogóle pomysł na to oświetlenie był taki, żeby wykorzystać kabel, który nam jeszcze sterczał ze ściany, a tymczasem Maciek i tak go nie użył.
W każdym razie znowu mogę powiedzieć, że kolejne pomieszczenie jest już PRAWIE urządzone.
A propos PRAWIE: Maciek opowiadał swojemu tacie o zawieszaniu półki, tata pyta, czy Marysia zadowolona – tak, tak, zadowolona, ale nie mogę robić za szybko, bo ona już coś nowego wymyśla.
Owszem wymyśla, powiem nawet, że cała kolejka wymysłów czeka na realizację. Z niektórymi poradzę, ale przy niektórych bez mężczyzny ani rusz!