Poszliśmy za krześlanym ciosem i Maciek szlifnął jeszcze jedno krzesło, które przyniosłam jakoś przed wakacjami ze śmietnika. Nie ta klasa, co Barczewo, ale zdrowe, nada się. Przy okazji: odezwała się do mnie mieszkanka Barczewa, pisze, że był warsztat stolarski przy tamtejszym zakładzie karnym. Niestety w 1996 roku został zlikwidowany.
A to śmietnikowe to takie tam, żaden cud, ale wygodne.
Milusia czerwona cerata na siedzisku.
Siedzisko rozbroiłam i teraz o co chodzi z tym Paryżem? Gdy mąż mój miał razu pewnego służbową sprawę w Paryżu i wiedział, że po jej załatwieniu zostanie mu jeszcze sporo czasu do samolotu, zafrasował się. „Co ja będę robił w Paryżu?”
?
???
Myślałam, że wałkiem rzucę. I myślę o Musee d’Orsay, Luwrze, marche aux puces i takie tam, ale mówię: „Stary, idź do Marche Saint Pierre!” Słyszałam o tym miejscu, ale że Francja to kraj (pod wieloma względami) cywilizowany, w niedzielę miejsce to jest nieczynne. O co pretensji nie mam, lecz w związku z tym przy kilku niedzielnych paryskich okazjach (brzmi, jakbym co tydzień bywała w Paryżu, hehe) nie dane mi było tam zawitać. Ale dlaczego w ogóle? To jest dom towarowy z tkaninami. 6 pięter tkanin. Słownie: SZEŚĆ.
Mówię zatem do Maćka: „Idźże, popatrz, opowiedz.” Poszedł. W kieszeni 5 euro. Dwa kawałki tkaniny przywiózł. A jeden z nich wyglądał tak:

Więc gdy Maciek oszlifował krzesło a Tadzio pomalował (niech się chłopak wprawia, na czym ma trenować?), pytam, czy na siedzisko mogę użyć paryskiej tkaniny. Że niby taka o i o, nie wiem czy krzesło godne, żeby jej użyć. Ale zgodę dostałam, co ma leżeć, niech się przyda.

Takim szastem prastem przybyło nam krzesło przy stole, przydaje się.