Na dużą okazję chciałam zrobić duży prezent. Z gestem. Mógł być drogi. Stanęło na tym, że to będzie KOC. Koc NIEBYLEJAKI. Koc w całości zrobiony ręcznie z wełny merynosa.
Dotychczas rezerwowałam sobie merynosa na czapki, ponieważ była ta to jedyna ze znanych mi wełen, która nikogusieńko nie drapała, taka jest milusia, a czoła ludzie miewają wrażliwe. Inne części ciała można ubrać w mniej wyszukane włóczki. Tym razem jednak miało być na bogato, więc z merynosa zrobiłam ów koc. Milusi, mięciusi, cieplusi, żeby się spod niego nie chciało wychodzić. Miał też nie być mały – ostatecznie wyszło mi 170×170 cm, a zużyłam na niego 55 motków motków 50 g. PIEĆDZIESIĄT PIĘĆ.
Kolor. Rozważałam różne warianty, chciałam poszaleć, nie co dzień robię merynosowe koce, ale jakoś tak wyszło, że jest cały zielony. W pięknej leśnej zieleni. Chciałam też poszaleć za to może z fakturą, jakiś dać fikuśny ścieg, ale zrobiłam tak zwyczajnie, słupek z półsłupkiem na zmianę, co daje taki miły owsiankowo-omszały efekt.
Koc zapewne będzie rezydował na wsi w borze, wśród mchów. Ideolo.
A skojarzenie owsiankowe prosto ze stworzenia Narnii. Aż zacytuję, kocham ten fragment.
„Lew chodził tu i tam po pustej, nagiej okolicy i śpiewał nową pieśń, bardziej melodyjną i rytmiczną, bardziej delikatną i falującą niż ta, którą wezwał na niebo gwiazdy i słońce. I kiedy tak chodził i śpiewał, dolina zazieleniła się trawą. Zieleń rozlewała się wokół niego, jak woda z potężnego źródła, a potem płynęła po zboczach wzgórz jak fala. (…) Z każdą chwilą młody świat stawał się cieplejszy i żywszy. Lekki wiaterek mierzwił bujną trawę. (…) Czy możecie sobie wyobrazić porośniętą gęstą trawą łąkę, gotującą się jak owsianka w garnku? Właśnie takie porównanie najlepiej oddaje to, co się działo.” (C.S.Lewis, „Siostrzeniec czarodzieja”, tłum. Andrzej Polkowski)